poniedziałek, 20 maja 2013

Indie

Witam serdecznie,

     Dzisiaj po krotce chcialam przedstawic Wam inne oblicze Domow Serca w Indiach. To dlatego, ze goscimy teraz wolontariuszke z Indii, a z pochdzenia Ukrainke, ktora poznalam dwa lata temu na Ukrainie, pozniej drugi raz widzialam w Polsce. Jest ona tymczasowo w Tajlandii, w zwiazku ze sprawami wizowymi. Ich zycie wyglada zdecydowanie inaczej pod wieloma wzgledami niz nasze, choc cele i zamierzenia te same. Tam kobiety musza nosic dlugie spodnice i szal okrywajacy ramiona, podczas, gdy my zakladamy spodenki i zwykle bluzki. W Indiach wszedzie chodza na piechote (bo wszystko jest blisko) jedynie do osob chorych na trad jezdza na rowerze, podczas, gdy my, zeby dostac sie czasami do jednego miejsca, przemierzamy pol miasta. Dziewczyny jedza zawsze siedzac na podlodze, rozkladajac jedzenie na macie, podczas, gdy my mamy mozliwosc jedzenia rowniez przy stole. Tam dziewczyny chodza po wode, gdyz nie ma biezacej, co jest okazja do spotkan z wieloma ludzmi, my natomiast mamy zimny prysznic; tam kobiety nie rozmawiaja z mezczyznami, jedynie jesli ktos z rodziny jest w otoczeniu, nie pozdrawiaja ich na ulicy, my natomiast mozemy rozmawiac z kazdym. W Tajlandii spimy w lozku, w Indiach na podlodze. Jezyk natomiast jest podobnie smieszno brzmiacy, temperatura mniej wiecej w tej samej skali, podobnie jak tutaj ze wzgledow kulturowych we wspolnocie moga byc tylko kobiety. Natomiast w Indiach jest jeszcze jeden dom, gdzie mieszkaja tylko chlopcy i tak zwany ogrod milosierdzia, w ktorym zyja osoby niepelnosprawne. Maja wiec oni mozliwosc spotykac sie raz na tydzien. Poza tym Duch wspolnoty ten sam, tylko przejawia sie w innych okolicznosciach:)

http://cs425216.vk.me/v425216430/2fc/vhRogyVK4Xw.jpg
http://cs425216.vk.me/v425216430/2f3/6zAwAIvPF3g.jpg
Oksana



środa, 8 maja 2013

List

254 Silom Road                                                                                         06.05.2013
10500 Bangkok
Thailand
iwonkamichnik@gmail.com
www.tajskamisja.blogspot.com

Teraz
“Co jest najśmieszniejsze w ludziach:
Zawsze myślą na odwrót: spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym
dzieciństwem. Tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać
zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób
nie przeżywają ani teraźniejszości ani przyszłości. Żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć,
a umierają, jakby nigdy nie żyli ‘’
/Paulo Coelho/




Witam serdecznie po raz drugi. To już prawie dwa miesiące mego pobytu tutaj, nadal nie wiem czy to dużo czy mało…. Teraz jednak czuję się jak po 10 miesiącach w Tajlandii i zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno prowadziłam wcześniej inne życie :) Czy może mi się śniło ? :) Życie tutaj jest dla mnie tak intensywne i tak realne w każdej przestrzeni, że wiem na pewno, że to nie sen. Nie ma nic, co było przedtem, ani nic, co potem. Chwila teraz jest tak realna, że nie można zrobić nic innego, jak tylko ją przeżyć. Czasem to ubóstwo, bo od tej chwili uwolnić się nie można, czasem błogosławieństwo. Od dawien dawna towarzyszy mi myśl, że wszystko, co robimy jest zarazem pierwsze i ostatnie, bo nawet jeśli coś powtarzamy, to już nie w tych samych okolicznościach. Niemniej jednak, to prawda, że tutaj zdecydowanie mocniej odczuwam rzeczywistość, która dzieje się TERAZ.
Toteż właśnie teraz kotłują się tysiące myśli w mej głowie, o czym napisać, który fragment tej rzeczywistości, jakich słów użyć, by jak najbliżej być tego, co jest. W dalszym ciągu jestem na samym początku misji, choć oczywiście pamiętam już w wielu przypadkach drogę do domu, sama czasem wyruszam do szkoły, robię zakupy, znam podstawy języka tajskiego, zaczynam naprawdę lubić tajskie jedzenie, choć nadal nie mogę jeść ostrych rzeczy, więc Tajowie tylko uśmiechają się pod nosem, kiedy mówimy maj pet looj (coś w stylu – całkowicie nieostre, proszę) :), a także, z rzeczy bardziej zabawnych, nie uciekam już przed karaluchami… gdy jeden z nich jest w bezpiecznej odległości, mogę spokojnie myć zęby :). Także relacje z niektórymi ludźmi nabierają nowego charakteru, ale nadal to jest tylko początek. A droga długa jest …. :)

Wieści ze wspólnoty

W naszej wspólnocie zmiany. Natalia, wolontariuszka z Ameryki, wróciła do domu po 18 miesiącach swej misji. Jej czas pożegnań to dla mnie czas jedności kulturowej . To było niezwykłe wydarzenie, gościć w tym samym czasie w naszym domu ludzi wszelkich ras – przyjaciół z Afryki (Kongo, Rwanda), z Pakistanu, z Francji, z Tajlandii itp., itd. Po Mszy pożegnalnej mieliśmy wspólny posiłek. Było tak ciasno, że trudno było się przecisnąć, by dostać się do kuchni :) Spotkanie tych często przeciwstawnych sobie kultur uświadamia mi, że jedni dla drugich są uzupełnieniem. Otwartość ludzi z Afryki w zestawieniu ze skrytością Tajów to widok godny zainteresowania… W każdej z tych kultur możemy odnaleźć także cząstkę nas samych. Uświadamia mi to, że każdy naród pokazuje pewną prawdę o ludzkim bycie, czy o pojmowaniu rzeczywistości. Nie ma kultury lepszej czy gorszej, a cały świat może być naszym domem.

Pożegnanie Natalii


Cecile i Pan
Marie Celeste i Not
 Zostałyśmy wiec teraz we trzy, Cecile ze Szwajcarii, świetnie zorganizowana, dbająca o to, abyśmy były zawsze na czas, oraz Marie Celeste z Ameryki, rozśmieszająca wszystkich dookoła. W takim składzie będziemy do sierpnia, wtedy przybędzie nowa osoba. Niedługo jednak odwiedzą nas wolontariuszki z Indii (które muszą opuścić kraj na krótki czas w związku z wymogami wizowymi), wiec przez maj będzie nas więcej, co dla nas jest dobre, ponieważ potrzeb jest tyle, że trudno sprostać wszystkiemu. Kiedy już piszę o wspólnocie, chciałabym dodać, że jestem przekonana, że nie byłabym w stanie robić tego wszystkiego, bez tej wspólnoty. To teraz najbliższe mi tu osoby, z którymi jestem ciągle. Ale jestem także pewna, że nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie Wy. Może brzmi to górnolotnie, ale to prawda, której uzasadnienie jest całkiem logiczne. Gdy kupujemy chleb w sklepie, nie widzimy, kto go zrobił, skąd jest mąka, przez ile rąk to przeszło…Podobnie i tutaj – to nie tylko ja tutaj jestem – jesteście i Wy, chociaż Was nie widać. Jest ktoś, kto czyta ten list, sprawdza i rozsyła go do Was; jest ktoś, kto zamieszcza zdjęcia na mym blogu; jest ktoś, kto pozwala mi skorzystać z Internetu, odpocząć. Takich przykładów można mnożyć. Dziękuje więc za wszystkie dobre słowa, listy, kartki, kawę i polską czekoladę:)

 Kultury ciąg dalszy…
Jaaj podczas blogoslawienstwa
podczas Songkranu

Skoro powyżej mówiłam o kulturze, to teraz nieco więcej o niej w tajskim wydaniu. Chciałam Wam też nieco napisać o kulturze tajskiej w takiej formie w jakiej ją dotychczas poznałam. Najbardziej zaskakujące dla mnie są tajskie pożegnania i celebrowanie uroczystości jak np. urodziny. Trwa to zaskakująco szybko. Dla mnie wygląda to jak gdyby
Cecile i Pan Marie Celeste i Not nic się jeszcze nie zaczęło, tymczasem w rzeczywistości juz się skończyło. Być może wynika to z pewnej skrytości, w której nie manifestuje się uczuć. Niemniej jednak Songkran czyli świętowanie Nowego Roku trwa przez trzy dni. Miasto jest wtedy opustoszale, prawie wszystko zamknięte, nie ma korków na ulicy, ludzie wyruszają w podroż, by spotkać się ze swymi rodzinami, od popołudnia natomiast zaczyna się szaleństwo zabawy z wodą. Pisałam o tym na blogu, wiec nie będę się powtarzać, chciałam tylko dodać, że dla wielu Tajów jest to rzeczywista możliwość spotkania się z rodzinami. W przeszłości bardzo mocno był tutaj rozwinięty nurt dbałości o rodziców, obecnie rożnie z tym bywa. Jest to także czas, kiedy świątynie są zapełnione ludźmi oraz jedzeniem, które ofiarują oni jako swego rodzaju zbieranie zasług dla swego obecnego bądź przyszłego życia, bądź dla zmarłych. Poza tym, właściwie przed każdym domem stoi maleńki domek, jako mieszkanie dla duchów, przy którym codziennie zostawione jest jakieś jedzenie.

 Głód przyjaźni …

Wspominałam w poprzednim liście, że mamy kilka tak zwanych apostolatów. Zdaje sobie sprawę, że nie mogę przedstawić od razu wszystkich miejsc, osób i historii, toteż będę czynić to stopniowo w każdym kolejnym liście. Zacznę nie od dzieci, jak wspomniałam ostatnio, ale od uchodźców, bo to oni właśnie stali się przyczyną założenia Domu Serca Bangkoku, co zresztą nie było łatwym zadaniem. Najwięcej uchodźców mieszkających tutaj, których znamy, pochodzi z Pakistanu, ale są także z Afryki. Mogę jednak opowiedzieć Wam o nich bardzo ogólnie. Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że sytuacja chrześcijan w Pakistanie jest tak trudna. Często są oni prześladowani za swą wiarę. Jeden z naszych przyjaciół pokazał nam ranę na ciele po cięciu nożem. Uchodźcy pochodzący z Afryki, są tutaj z innych powodów, aniżeli prześladowania religijne. Kraje, z których pochodzą są w większości chrześcijańskie. W Tajlandii maja oni status uchodźców. Nie mogą jednak pracować, jak inni obywatele. Dodatkowo, niektórzy nie mają przedłużonej wizy, więc obawiają się, że mogą trafić do więzienia dla imigrantów. To skomplikowane procedury, których jeszcze do końca nie rozumiem. Wszyscy oni ubiegają się o możliwość wyjazdu do innego kraju, gdzie będą mogli pracować i prowadzić zwyczajne życie. Niemniej jednak, taki proces trwa bardzo długo, bo musza udowodnić, że sytuacja w ich kraju jest niebezpieczna i że najlepszym rozwiązaniem jest wyjazd do innego kraju. Czasami może to trwać latami i nikt, i nic nie może tego przyśpieszyć, procedura jest procedurą.
Rzadko kiedy spotykałam się z takim głodem przyjaźni, jaki oni w sobie maja. To dla mnie fenomen, że ktoś chce tak bardzo opowiedzieć komuś swą historię, mieć kogoś, kogo może zaprosić, kogoś, z kim może dzielić swe życie. Kiedy byłam w Polsce, to było takie oczywiste, że mam przyjaciół i że interesuje ich me życie, tutaj nie jest to już takie klarowne. Dlatego chciałam w pierwszej kolejności, szczególnie ich polecić Waszej pamięci, oraz byście wspierali ich ducha modlitwą. Pakistańska rodzina także poprosiła nas o studium biblijne, toteż niedługo rozpoczniemy takie.

 
Jet Sip Prai

 Przedstawię Wam też jedną osobę z naszego apostolatu z sąsiedztwa – Jaj Som Cit, o której nieco wspomniałam na blogu. Figuruje ona niemal codziennie w naszym planie dnia. Odwiedzamy ją, rozmawiamy i kąpiemy jej sparaliżowanego syna, bo dla niej samej byłoby to bardzo trudne zadanie. My natomiast, jako dwie młode dziewczyny, mamy siłę, by przenieść go do łazienki.

Czasem robimy dla niej zakupy, przynosimy naszą wodę zdatną do picia. Relacja z nią jest wyjątkowa, dlatego że dla niej nie jesteśmy tylko Farang (cos w stylu obcokrajowiec). Tak nazywają nas tutaj nieustannie - oooooo Farang, wykrzykują dzieci na nasz widok, ale także dorośli, gdy przechodzimy obok rozmawiają na temat Farang. Dla owej Jaaj (babcia) jesteśmy jak dzieci. To dla mnie pewien fenomen oddziaływania też takiej wspólnoty jak nasza. Dom Serca istnieje tutaj, jak juz wspomniałam, 20 lat i przez ten czas wolontariusze byli wierni osobom, które potkali, co znaczy, że niektórzy znają nas już 20 lat. I co jest dla mnie fenomenem to fakt, że jeden wolontariusz jest kontynuacja przyjaźni poprzedniego. Przypominam sobie, że w moim życiu też pojawiali się ludzie tylko na jakiś czas, a w rzeczywistości to było nie tylko ale aż na jakiś czas. I to oni sprawili, że me życie nabrało nowego kształtu i blasku.
Kończę mój list, do zobaczenia w następnym :) Noszę Was w mej pamięci i sercu, tęsknie za Wami. Jeśli macie jakieś pytania, proszę zadawajcie.
Iwona