Misja się nie kończy, tylko zmienia się jej kształt i forma ... :)
Gdzie skarb Twój, tam serce Twoje
Czyli o mym udziale w misji "Domów Serca" w Bangkoku, w Tajlandii, gdzie wyjeżdżam w okolicach marca 2013 roku.
środa, 16 lipca 2014
Dom
Dom
„Być u siebie w sercu innego”
Witam wszystkich serdecznie !
Witam wszystkich i każdego z osobna tym
razem już z Polski!!! Siódmego lipca wieczorem wylądowałam na naszej ziemi,
przenocowałam w polskim Domu Serca, aby następnego dnia znaleźć się w swym
rodzinnym mieście. Uderzyło mnie świeże powietrze J Wszystko jednak wydaje
się takie małe i ciche. Już tęsknie za życiem toczącym się na ulicy w Jet Sip
Prai, gdzie właściwie kilkudziesięciu metrów nie można przejść nie spotykając
kogoś, gdzie dzieci wskakują na ręce, czy dobijają się do naszego domu już
ubrane w pidżamy, za uśmiechami, ulicznym jedzeniem i gwarem.
Czas pożegnań był pięknym czasem. Raz po
raz uświadamiałam sobie, jak bardzo nie zdawałam sobie do końca sprawy, że ta
prosta przyjaźń była tak ważna. Przed wyjazdem zorganizowałyśmy Mszę na
dziękczynienie, na którą przyszli nasi tajscy przyjaciele, a potem do samego
wieczoru przychodzili jeszcze ludzie. Również dzieci z playground mnie
zaskoczyły odwiedzając nas w tych ostatnich dniach. W pamięci zostaną wszystkie te poruszające
chwile – mały Bot życzący szczęścia na drogę, śpiewający Tajowie czy wspomniana
już kiedyś Jaaj Som Chit, która wpisywała do zeszytu „Kocham Cię i nigdy Cię
nie zapomnę”. W ostatni dzień mej
wizyty, przyczepiłyśmy do ściany wszystkie zdjęcia wolontariuszy, które miała.
Mówiła „z każdym byłam i będę blisko i kocham każdą z Was jak własną córkę”. Mam
nadzieję, że możemy pozostać sobie bliscy, tak samo jak będąc tam, mogłam
zbliżyć się do niektórych ludzi, pomimo dzielących nas odległości. Podobnie jak powiedział Phii Jaak, jeden z
naszych przyjaciół, o którym również kiedyś wspominałam „Pamiętam wszystkich,
którzy byli mi tutaj bliscy i myśl o nich raduje me serce. Kiedy myślę o nich
jestem szczęśliwy. Wszyscy są w moim sercu. Nie jesteśmy daleko”. To piękne, bo choć mówi się, że w kulturze
tajskiej nie wyraża się emocji, że ludzie są stonowani i skryci, to jednak całe
ich słownictwo jest pełne wyrażeń dotyczących serca. Czaj – serce. Tokczaj –
zdziwione serce, krengczaj -
onieśmielone serce, czajdii - dobre
serce, czajnam - serce jak woda (w
sensie hojne), keengczaj - mocne serce. Ciągle opisują stan serca. I myślę,
że gdzieś tam w pewnym punkcie, wszyscy się odnajdujemy. Pomimo naszych różnic
kulturowych, mentalności, spostrzegania świata, jest w nas to, co ludzkie -
chęć bycia kochanym, zrozumianym, chęć dzielenia się życiem, radościami
i troskami, prostymi chwilami, przeżywania świata wspólnie. Cieszę się, że mogłam odkryć tę jedną wspólną część w tym tak różnym kulturowo świecie. Jak mawia założyciel wspólnoty Domów Serca „Być u siebie w sercu innego oznacza dotknąć miłości”. To znak nadziei, że gdzieś jest nasz wspólny dom i kiedyś „odzyskamy wolność wejścia do tego domu” - jak Mawia Merton - „domu, który jest sanktuarium Boga”. To był czas odkrywania też ludzkiego piękna, które raz po raz zaskakiwało mnie. Piękna w różnych odsłonach –
w tych, z którymi dzieliłam me codzienne życie, w tych rodzinach, które gościły mnie u siebie na mój dzień wolny, w tych wszystkich z Jet Sip Prai, którzy stali się nauczycielami Życia. Piękna Tego, Który mnie tam wywiódł. Zostałam w nich, a oni we mnie. I to się nie kończy, bo choć teraz będą tam inni, to budują na tym, co zostało zbudowane, jak i ja otrzymałam też więzy w darze.
i troskami, prostymi chwilami, przeżywania świata wspólnie. Cieszę się, że mogłam odkryć tę jedną wspólną część w tym tak różnym kulturowo świecie. Jak mawia założyciel wspólnoty Domów Serca „Być u siebie w sercu innego oznacza dotknąć miłości”. To znak nadziei, że gdzieś jest nasz wspólny dom i kiedyś „odzyskamy wolność wejścia do tego domu” - jak Mawia Merton - „domu, który jest sanktuarium Boga”. To był czas odkrywania też ludzkiego piękna, które raz po raz zaskakiwało mnie. Piękna w różnych odsłonach –
w tych, z którymi dzieliłam me codzienne życie, w tych rodzinach, które gościły mnie u siebie na mój dzień wolny, w tych wszystkich z Jet Sip Prai, którzy stali się nauczycielami Życia. Piękna Tego, Który mnie tam wywiódł. Zostałam w nich, a oni we mnie. I to się nie kończy, bo choć teraz będą tam inni, to budują na tym, co zostało zbudowane, jak i ja otrzymałam też więzy w darze.
Dziękuję za jedność, której doświadczyłam z Wami i wszystkimi tymi, którzy mnie wspierali
w Tajlandii. I choć nasi przyjaciele widzieli na co dzień mnie, to moje bycie było tam możliwe również dzięki Wam. Z ogromu Waszych dobrych słów, myśli, gestów, listów, modlitwy, kreowała się tamtejsza rzeczywistość. Zawsze lubiłam ten przykład Terzaniego „stół znajduje się tutaj dzięki nieskończonemu łańcuchowi zdarzeń, rzeczy i ludzi, za sprawą deszczu, który spadł w lesie, gdzie wyrosło drzewo, które drwal ściął, żeby zabrać je do stolarza, który gwoździami zrobionymi przez kowala z żelaza z kopalni…” Jak wszystko powstaje z całej serii połączeń i jedno istnieje z istnienia drugiego, tak tamte 16 miesięcy wzajemnie wynikają, przenikają się z życiem innych osób. Dlatego
z całkowitym przeświadczeniem mogę powiedzieć, że owa misja była i Waszą misją. Może bardziej ukrytą i niewidoczną, tym bardziej przekonując, że istnieje niewidoczne dla oczu. Dziękuję.
Phii Mot
Iwona
Iwona
wtorek, 17 czerwca 2014
Przygotowania
Moi Drodzy,
Chcialam oswiadczyc, ze do mego powrotu do Polski pozostaly tylko .... dwa tygodnie !!!!!!! Pamietajcie wiec o nas w tym czasie pozegnan !!!!!! Usciski:)
Chcialam oswiadczyc, ze do mego powrotu do Polski pozostaly tylko .... dwa tygodnie !!!!!!! Pamietajcie wiec o nas w tym czasie pozegnan !!!!!! Usciski:)
środa, 7 maja 2014
Iwona Michnik 08.05.2014
iwonkamichnik@gmail.com
iwonkamichnik@gmail.com
Delikatny jak dotkniecie motyla
« Bóg jest, ale Go nie zauważamy »
/Franz Jalics SJ/
/Franz Jalics SJ/
Przypominam sobie, gdy kiedyś siedziałam na łące, obserwując wszystko wokół … aż nagle do tej mej ciszy, pewnego znieruchomienia i zadziwienia dołączył się … motyl. Usiadł na mej stopie tak długo, aż zdecydowałam, że chciałabym go zobaczyć jeszcze bardziej z bliska. Me poruszenie przestraszyło go jednak, więc odleciał. Do dziś jednak pamiętam ten delikatny, ledwo wyczuwalny dotyk motyla. Takich dotknięć się nie zapomina. Przypomniałam to sobie zasiadając do pisania tego listu, gdyż podobnie myślę o spotkaniach z przyjaciółmi tutaj … pośród chaosu zawikłanych życiorysów, setkach spraw do zrobienia, czy własnych przemyśleń, kiedy otworzy się w sobie przestrzeń dla osoby - tak jak i z tym motylem - wszystko nieruchomieje. Dotkniecie motyla jest wtedy dotknięciem serca… A w ostateczności to dotkniecie Boga, którego trudno czasem rozpoznać w ludzkim przebraniu. Bo przyzwyczajona byłam do innych definicji, innego obrazu, że tak jak może pierwsi apostołowie, nie wiedziałam, ze przyjdzie w innej postaci…..
Wieści ze wspólnoty
- Wieści ze wspólnoty pękają w szwach. Bo choć znowu ogarniam swą myślą dwa ubiegłe miesiące, to wydaje mi się, że ogarniam rok cały :) Za nami Święta Wielkanocne jak i tutejsze ogromne święto Songkran, podczas, którego jak w tamtym roku odwiedziliśmy wszystkie nasze babcie, obmywając ich ręce wodą i błogosławiąc je. Tradycja ta nazywa się rot nam. Obecnie, dość rzadko można spotkać młode osoby odwiedzające starszych ludzi, by ich błogosławić. Zazwyczaj wszyscy zbierają się w jednym miejscu, świątyni czy placu, gdzie wszystko jest przygotowane, by błogosławić babcie i dziadków.
pożegnanie Mary Celeste i Cecili, które są już w domu, a ich pokój tutaj dziwnie opustoszał. Wiele twarzy, łez, ale i świadomości, że byłem i jestem kochany, że przyjaźń się nie kończy, ale zostaje w sercu oraz nadal jest kontynuowana przez nas. Jak wyjaśnić ten dar zaufania, ten dar przekazywanych więzów, tego spojrzenia ludzkich oczu? I kim jesteśmy, by z rąk do rąk, z serca do serca przekazywać cenne życie? Każda z nas jest inna, każda z nas się uzupełnia. Po wielokroć stwierdzałam tu, że nie mogłabym byś sama - każda osoba w jakiś sposób uzupełnia część mego własnego serca, tak samo i każdy wolontariusz przynosi coś unikalnego, odkrywając część serca być może jeszcze nie odkrytą u naszych przyjaciół, jak i pozwala siebie odkrywać.
- Poza tym przyjazd naszej nowej wizytatorki Agnes oraz wizytę dwóch wolontariuszek z Indii.
![]() |
Jaaj Phat i Cecile |
- Oczywiście ogromne upały (na szczęście już zaczyna padać) :).
- Dodatkowo pakistańskie małżeństwo, o którym kiedyś pisałam w mym liście, które czekało na wyjazd do Ameryki w końcu się tego doczekało!!!! Już są w swym nowym domu !!!!
- Malowaliśmy też naszą kaplicę, zdzierając starą farbę z dziećmi, które ogromnie chciały pomóc. Myślałam sobie wtedy, że ta praca to jak ta misja, zdzieranie starej farby długo i mozolnie, aż do pustej ściany, by pokryć ją nowym kolorem. Z tym, że tym, który pracuje jest Stwórca z całą rzeszą przyjaciół.
- Anan (syn Jaaj Som Chit) nadal jest w szpitalu.
- Kilka dni temu mieliśmy też tajski ślub w naszym sąsiedztwie.
- Wiele osób, które znamy przygotowuje się do wyjazdu, jak Father Daniel z Nigerii po 7 latach wraca do swego kraju, Father Tweesak, który był odpowiedzialny za Saint Louis hospital, gdzie chodzimy odwiedzać chorych został przeniesiony do Ayuthai, kilka rodzin zagranicznych po paru latach zamieszkania w Bangkoku z powodu pracy również przygotowuje się do zmiany miejsca zamieszkania.
“Jedyne, czego potrzebuje to miłość”
![]() |
Wiraa |
Nie wiem czy do końca byłam świadoma tego, że nie trzeba czekać na wielkie wydarzenie, bo w prostej codzienności ukryte jest tysiące skarbów życia…. Kilka dni temu podczas naszej wędrówki w niedziele do kościoła do tajskiej parafii, po drodze spotkałyśmy dziadka jednego nastolatka, którego znamy (Nung), którego czasem widzimy w małym samochodziku, w którym przewozi drewno (obok jest pracownia meblowa), zatrzymaliśmy się więc przy nim na chwile. Przywitałyśmy się sawadhii kha, po czym nachyliłam się, aby słyszeć, co on mówi. W tym momencie on wziął do ręki papier toaletowy, zaczął go rozwijać, dzielić na porcje i wyciągnął rękę, aby nam go dać. Zdziwiona
zapytałam, co robi… Wtedy on gestem pokazał, że to po to, aby wytrzeć naszą twarz i czoło z potu. Przyjęłyśmy więc te toaletowe ręczniczki ze zdziwieniem i z wdzięcznością, w sercu jednak zaniemówiłam, bo pomyślałam sobie, jakie spojrzenie ma ten człowiek, jak patrzy na ludzi, że pierwsze co widzi, to ludzka potrzeba? Jaki ma ogrom wewnętrznej czułości, żeby wykonać ten mały gest? Małe gesty czasem trudniejsze są niż wielkie wydarzenia, ale to
z nich składa się codzienność i to one często wzruszają serce. Podobnie, kiedy zdzierałyśmy starą farbę ze ściany w naszej kaplicy, (oczywiście strzępki tej farby były wszędzie) jeden wielki odłamek wylądował na mej głowie. W tym momencie jedno z dzieci przychodzących do naszego domu – Fyk - ściągnął je z mej głowy, zrobił to jednak z taką ważnością i czułością, że po raz kolejny me serce zaniemówiło. Czy jak Biw który jadł z nami lunch, po czym spostrzegł, że
wszyscy jedzą łyżką, a widelec bezczynnie leży (w Tajlandii jemy łyżką i widelcem)
zapytałam, co robi… Wtedy on gestem pokazał, że to po to, aby wytrzeć naszą twarz i czoło z potu. Przyjęłyśmy więc te toaletowe ręczniczki ze zdziwieniem i z wdzięcznością, w sercu jednak zaniemówiłam, bo pomyślałam sobie, jakie spojrzenie ma ten człowiek, jak patrzy na ludzi, że pierwsze co widzi, to ludzka potrzeba? Jaki ma ogrom wewnętrznej czułości, żeby wykonać ten mały gest? Małe gesty czasem trudniejsze są niż wielkie wydarzenia, ale to
z nich składa się codzienność i to one często wzruszają serce. Podobnie, kiedy zdzierałyśmy starą farbę ze ściany w naszej kaplicy, (oczywiście strzępki tej farby były wszędzie) jeden wielki odłamek wylądował na mej głowie. W tym momencie jedno z dzieci przychodzących do naszego domu – Fyk - ściągnął je z mej głowy, zrobił to jednak z taką ważnością i czułością, że po raz kolejny me serce zaniemówiło. Czy jak Biw który jadł z nami lunch, po czym spostrzegł, że
wszyscy jedzą łyżką, a widelec bezczynnie leży (w Tajlandii jemy łyżką i widelcem)
![]() | |
Mee Sum Malee i Marie Celeste |
wstał więc, podszedł do każdego, wziął widelec i włożył do ręki każdemu z osobna, obdarzając przy tym uściskiem. Czy jak ma siostra ze wspólnoty, której powiedziałam o moim śnie po niezbyt spokojnie przespanej nocy (gdyż me prześcieradło tak się pozwijało, że spalam tylko na materacu) również mnie zadziwiła swym małym gestem. Śniło mi się, co jest nieco śmieszne, że ona pięknie oblekła mój materac w prześcieradło. Powiedziałam jej rano ze śmiechem o mym śnie, a wieczorem ze zdziwieniem odkryłam, że rzeczywiście pięknie jeszcze raz je ułożyła. To tak samo jak to nasze rot nam dla babć, czasem dotknięcie wody było jak obudzenie potoku łez wdzięczności. Jedna z jaaj (babć) w szpitalu, która nie mówi, gdyż przychodzi jej to z ogromnym trudem, powiedziała wtedy sawadii kha, uśmiechnęła się na przywitanie, a w jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Jak opisać to spojrzenie? Czy nasza Mee Sum Malee – Chinka -która od dzieciństwa mieszka w Tajlandii, pracowała w szpitalu jako pielęgniarka, znała mnóstwo ludzi, ale po skończeniu pracy pozostała samotna. Choć mieszka w naszym sąsiedztwie od ponad 20-stu lat, to nigdy nikogo nie gościła w swym domu. Pierwszy raz w życiu zaprosiła nas kilka miesięcy temu do środka na śniadanie, które teraz stało się naszą tradycją. Wołamy na nią Mee, co znaczy mamo :). Ostatnio miała bóle kręgosłupa, zapytaliśmy czy czegoś nie potrzebuje, a odpowiedziała tylko “Nie, co mogłabym potrzebować? Jedyne, czego potrzebuje to miłość”, po czym przytulia każdą z nas z czułością. Jedyne, czego potrzebuje to miłość …. Czy to nie najważniejsze, choć może czasem ukryte pragnienie każdego z nas? Cóż mogę więcej napisać? Miłość składa się z prostych, ale uważnych i czułych gestów i dotyka serca….
*********
Z zadziwieniem informuje, że to mój przedostatni list, gdyż za dwa miesiące
Z zadziwieniem informuje, że to mój przedostatni list, gdyż za dwa miesiące
wypełnia się mój tutejszy czas i będę wracać do Polski…
Polecam Wam jak zawsze wszystkich naszych tutejszych przyjaciół,
Polecam Wam jak zawsze wszystkich naszych tutejszych przyjaciół,
Mary Celeste i Cecile, które wróciły do swych domów,
oraz mnie w tym specjalnym czasie przygotowania do wyjazdu i pożegnań.
Dziękuje !!!!!!!!!!!!!!!!!!
Dziękuje !!!!!!!!!!!!!!!!!!
![]() |
Nasza wspólnota w wigilie Wielkiej Nocy Marie Celeste, Iwona, Cecile, Marianne, Naomi |
piątek, 7 marca 2014
Iwona Michnik 09-03-2014
254 Silom Road
10500 Bangkok
iwonkamichnik@gmail.com
254 Silom Road
10500 Bangkok
“Każda chwila i każde wydarzenie w życiu każdego człowieka na ziemi zasiewają coś w jego duszy. Gdyż tak jak wiatr niesie z sobą tysiące niewidzialnych i widzialnych nasion, podobnie strumień czasu niesie ze sobą zalążki duchowej żywotności, które osiadają niepostrzeżenie w umysłach i woli ludzi. Większość z tych niezliczonych nasion ginie na zawsze, ponieważ ludzie nie są przygotowani na ich przyjęcie, ziarna te mogą bowiem zakiełkować jedynie w dobrej glebie wolności i pragnienia”
/T. Merton/
Witam serdecznie
Przesyłam każdej i każdemu z Was ciepłe pozdrowienia, zastanawiając się jak
się macie... Jak Ty się masz, który to czytasz? My obecnie jesteśmy w sześcio-osobowym
składzie, gdyż gościmy naszą siostrę wizytatorkę, która przyjechała do nas na
trzy tygodnie. Poza tym uświadamiam sobie, że wraz z tym listem nazywam rzecz
po imieniu – jestem tutaj już rok. I z jednej strony jest to niewiele, a z
drugiej to całe wieki. Wraz z siostrą wyjeżdżamy na rekolekcje, dokładnie w
rocznice mego przyjazdu, co pewno będzie dobrą okazją do zanurzenia się w to,
co wynurzyło się z głębin podczas tego czasu. Jeden rok, dwanaście miesięcy,
trzysta sześćdziesiąt pięć dni … Codziennie tysiące niewidzialnych i
widzialnych zdarzeń. I ciągle pytam o otwarte oczy i serce, by mogły one rzeczywiście
zakiełkować w głębi duszy … Powyższa myśl, jak i ostatnie dwa miesiące odwracają
się ku mnie z pytaniem - jak być tak wolnym, aby przyjąć nadchodzącą
chwilę z otwartym sercem i umysłem? Coraz częściej i bardziej proszę “Pozwól
mi wejść w Twą rzeczywistość Stwórco”, która nie składa się tylko z mego
misternie utkanego pomysłu, idei, przekonania. Lubię wiatr, bo ten czasem
przynosi nieznany zapach, powiew świeżości, czy też rozwiewa, rozdmuchuje wręcz
zamki z piasku... Jak być jednak gotowym, by podążać za Nim nieuchwytnym, wiejącym
nie wiadomo skąd i dokąd....? Nieważne czy tu, czy wcześniej, zawsze miałam
wiele pomysłów na to, co zrobię w tym
dniu. I choć oczywiście istnieje takie coś jak plan dnia, to po wielokroć życie
samo go zmienia, wzywając nas w konkretne miejsce, do konkretnych ludzi. Rzeczywistość
wywiewa złudzenia. Nie dotyczy się to tylko planowania zdarzeń, ale także własnych,
głęboko zakorzenionych pomysłów, idei, uprzedzeń itp. Teraźniejszość to
zaproszenie do ciągłej gotowości szeroko otwartych oczu i serca. To stawia
niejako w pozycji bezbronności, ale z drugiej strony otwiera na rzeczywistość tego,![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEMvScgKQNlpc6pHuabVYNgdHwuB_UVn2Sv51nm7NlDQ_fHu9tVejksiMFnJcPnVXz3ma_Tn4YlRfX26cctMWsO-8v4_40XwyA4XZjnt1qMbJEl0M34Y153eyyXksZQ60OJV4gzaZH2j4/s1600/Bez+nazwy-1.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEMvScgKQNlpc6pHuabVYNgdHwuB_UVn2Sv51nm7NlDQ_fHu9tVejksiMFnJcPnVXz3ma_Tn4YlRfX26cctMWsO-8v4_40XwyA4XZjnt1qMbJEl0M34Y153eyyXksZQ60OJV4gzaZH2j4/s1600/Bez+nazwy-1.jpg)
który Jest. To wszystko, o czym piszę, rozpoczęło
się od jednego wydarzenia. Odwiedzałam z Cecile naszych przyjaciół. Wracając już
do domu, spotkałyśmy Marie Celeste, która rozmawiała z siostrą znanej Wam już
Jaaj Som Chit. Jej siostra ma małą restauracje dość niedaleko naszego domu. Podeszłyśmy
więc, zainteresowane, co ona tutaj robi (teoretycznie miała być gdzie indziej),
po czym szybko wyczułyśmy nerwową sytuację. Okazało się, że Anan - syn Jaaj Som
Chit nie mógł się wybudzić... Podczas, gdy rodzina i Mary Celeste starali się skontaktować
z drugim synem Jaaj (który mieszka daleko), my właściwie bez słowa, choć jednomyślnie,
zaczęłyśmy biec do domu Jaaj. Przebiegając całe sąsiedztwo, wpadłyśmy zdyszane
do domu Jaaj, który już zapełniony był ludźmi z pogotowia (wraz z Naomi i
Marianne). Jaaj
siedziała w kącie pokoju w kurtce, skupiona i też gotowa do drogi. Usiadłyśmy więc
obok. Po czym zdecydowano, że należy zabrać
Anana do szpitala. Towarzyszyłyśmy więc im w drodze do ambulansu, w którym po
podaniu kroplówki, Anan na chwile otworzył oczy i mógł nas wszystkich zobaczyć.
Cecile z Mraianne pojechały z Jaaj, a nasza pozostała trójka miała wrócić do
domu. Nie zapomnę tego naszego powrotu,
w ciszy i skupieniu raz po raz przerywanym wyjaśnieniem, co się właściwie stało.
Jak Naomi I Marianne zastały Anana śpiącego, który wybudził się tylko na chwile
i obdarował ich ogromnym uśmiechem, po czym zasnął ponownie. Jak potem Naomi poinformowała
Marie Celeste, a potem o zdziwieniu, skąd my wiedziałyśmy i przybyłyśmy
natychmiast, przez co wszystkie znalazłyśmy się w tym samym miejscu.
I w końcu o przyjeździe ambulansu ze szpitala. Gdy tak wracaliśmy, nieco pogrążone
w myślach, odtwarzając to wszystko w głowie, tuż przed naszym domem drogę zastąpiły
nam dzieci Pan i Chit, wykrzykując Phii Phii wanni wan keet Chit!!!! (dzisiaj są
urodziny Chit!!!!!) Pomyślałam sobie
wtedy … Uh, nie mam dziś nastroju na celebrowanie urodzin … Ale zaraz potem –
Ale to przecież urodziny! Raz w roku !! Otworzyłyśmy
więc dom, przygotowały misterne ciasto ze świeczkami, zaczęłyśmy śpiewać, tańczyć,
klaskać, czemu towarzyszyły wybuchy śmiechu dzieciaków. Pamiętam jak ten strumień
życia przepływał pomiędzy nami … Jak powietrze wibrowało jeszcze zamyśleniem, jednocześnie
nabierając nowego znaczenia, jakby kształtu, uformowanego przez życie. Jeden dzień
to cała historia zdarzeń, z których wszystkie są ważne... Następnego dnia, jak
na potwierdzenie, rozmawiałam z zapłakaną Naa, wyjaśniając, że jej życie to nie
tylko czarna historia, ale także czas światła, który też z nami dzieliła, którego
też byłyśmy udziałem, że pamiętam ją nie tylko smutną, ale także uśmiechniętą i
prawdziwie szczęśliwą. Że ta dzisiejsza chwila mroku nie przekreśla wszystkiego
…
Wszystko to, codziennie zadaje mi pytanie, czy jestem gotowa na to, co się
zdarza? Jak wypuścić z rąk to, co daje pozorne bezpieczeństwo? Jak witać każdy dzień
z tą prawdą, że wszystko zaczyna się od nowa? W pełni uczestniczyć w tym, co właśnie
teraz jest mi dane, stawia mnie bardziej w realności, niż kiedy żyje w marzeniach czy rozgrzebuje przeszłość. Nadal
jednak Życie zastaje mnie nieprzygotowaną, kiedy ktoś niespodziewanie czeka choć
na chwile uwagi. Zastaje mnie nieprzygotowaną, gdy zostaje ze swoim, już
zakodowanym myśleniem. Pytam więc, czy naprawdę
dostrzegam Życie? Czy wypuszczam z rąk wszystko “moje”, by powitać ludzi w
“ich” rzeczywistości? I w końcu czy wypuszczam z rąk i to wszystko, aby wejść w
tę rzeczywistość, która jest i dzieje się na nowo, bo należy do Jestem, który
Jestem.
Iwona
Ps. Dziękuje za wszelkie wsparcie. Polecam Wam Anana, którego stan zdrowia
nadal jest niestabilny. Wyszedł ze szpitala, po czym musiał tam wrócić z powodu
problemów żołądkowych. Obecnie przyjmuje pokarm tylko przez nos. Nie wiadomo,
kiedy wróci do domu. Odwiedzamy go teraz w szpitalu i na bieżąco śledzimy
sytuacje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)