środa, 16 lipca 2014

Dziękuję



Misja się nie kończy, tylko zmienia się jej kształt i forma ... :)

Dom



Dom
„Być u siebie w sercu innego”
Witam wszystkich serdecznie !
      Witam wszystkich i każdego z osobna tym razem już z Polski!!! Siódmego lipca wieczorem wylądowałam na naszej ziemi, przenocowałam w polskim Domu Serca, aby następnego dnia znaleźć się w swym rodzinnym mieście. Uderzyło mnie świeże powietrze J Wszystko jednak wydaje się takie małe i ciche. Już tęsknie za życiem toczącym się na ulicy w Jet Sip Prai, gdzie właściwie kilkudziesięciu metrów nie można przejść nie spotykając kogoś, gdzie dzieci wskakują na ręce, czy dobijają się do naszego domu już ubrane w pidżamy, za uśmiechami, ulicznym jedzeniem i gwarem. 
    Czas pożegnań był pięknym czasem. Raz po raz uświadamiałam sobie, jak bardzo nie zdawałam sobie do końca sprawy, że ta prosta przyjaźń była tak ważna. Przed wyjazdem zorganizowałyśmy Mszę na dziękczynienie, na którą przyszli nasi tajscy przyjaciele, a potem do samego wieczoru przychodzili jeszcze ludzie. Również dzieci z playground mnie zaskoczyły odwiedzając nas w tych ostatnich dniach.  W pamięci zostaną wszystkie te poruszające chwile – mały Bot życzący szczęścia na drogę, śpiewający Tajowie czy wspomniana już kiedyś Jaaj Som Chit, która wpisywała do zeszytu „Kocham Cię i nigdy Cię nie zapomnę”.  W ostatni dzień mej wizyty, przyczepiłyśmy do ściany wszystkie zdjęcia wolontariuszy, które miała. Mówiła „z każdym byłam i będę blisko i kocham każdą z Was jak własną córkę”. Mam nadzieję, że możemy pozostać sobie bliscy, tak samo jak będąc tam, mogłam zbliżyć się do niektórych ludzi, pomimo dzielących nas odległości.  Podobnie jak powiedział Phii Jaak, jeden z naszych przyjaciół, o którym również kiedyś wspominałam „Pamiętam wszystkich, którzy byli mi tutaj bliscy i myśl o nich raduje me serce. Kiedy myślę o nich jestem szczęśliwy. Wszyscy są w moim sercu. Nie jesteśmy daleko”.  To piękne, bo choć mówi się, że w kulturze tajskiej nie wyraża się emocji, że ludzie są stonowani i skryci, to jednak całe ich słownictwo jest pełne wyrażeń dotyczących serca. Czaj – serce. Tokczaj – zdziwione serce, krengczaj - onieśmielone serce, czajdii - dobre serce, czajnam - serce jak woda (w sensie hojne), keengczaj  - mocne serce. Ciągle opisują stan serca. I myślę, że gdzieś tam w pewnym punkcie, wszyscy się odnajdujemy. Pomimo naszych różnic kulturowych, mentalności, spostrzegania świata, jest w nas to, co ludzkie - chęć bycia kochanym, zrozumianym, chęć dzielenia się życiem, radościami
i troskami, prostymi chwilami, przeżywania świata wspólnie. Cieszę się, że mogłam odkryć tę jedną wspólną część w tym tak różnym kulturowo świecie. Jak mawia założyciel wspólnoty Domów Serca „Być u siebie w sercu innego oznacza dotknąć miłości”. To znak nadziei, że gdzieś jest nasz wspólny dom i kiedyś „odzyskamy wolność wejścia do tego domu” -  jak Mawia Merton  - „domu, który jest sanktuarium Boga”. To był czas odkrywania też ludzkiego piękna, które raz po raz zaskakiwało mnie. Piękna w różnych odsłonach –
w tych, z którymi dzieliłam me codzienne życie, w tych rodzinach, które gościły mnie u siebie na mój dzień wolny, w tych wszystkich  z Jet Sip Prai, którzy stali się nauczycielami Życia. Piękna Tego, Który mnie tam wywiódł. Zostałam w nich, a oni we mnie. I to się nie kończy, bo choć teraz będą tam inni, to budują na tym, co zostało zbudowane, jak i ja otrzymałam też więzy w darze.

     Dziękuję za jedność, której doświadczyłam z Wami i wszystkimi tymi, którzy mnie wspierali
w Tajlandii. I choć nasi przyjaciele widzieli na co dzień mnie, to moje bycie było tam możliwe również dzięki Wam. Z ogromu Waszych dobrych słów, myśli, gestów, listów, modlitwy, kreowała się tamtejsza rzeczywistość. Zawsze lubiłam ten przykład Terzaniego „stół znajduje się tutaj dzięki nieskończonemu łańcuchowi zdarzeń, rzeczy i ludzi, za sprawą deszczu, który spadł w lesie, gdzie wyrosło drzewo, które drwal ściął, żeby zabrać je do stolarza, który gwoździami zrobionymi przez kowala z żelaza z kopalni…” Jak wszystko powstaje z całej serii połączeń i jedno istnieje z istnienia drugiego, tak tamte 16 miesięcy wzajemnie wynikają, przenikają się z życiem innych osób. Dlatego
z całkowitym przeświadczeniem mogę powiedzieć, że owa misja była i Waszą misją. Może bardziej ukrytą i niewidoczną, tym bardziej przekonując, że istnieje niewidoczne dla oczu. Dziękuję.
Phii Mot
Iwona

wtorek, 17 czerwca 2014

Przygotowania

Moi Drodzy,

     Chcialam oswiadczyc, ze do mego powrotu do Polski pozostaly tylko .... dwa tygodnie !!!!!!! Pamietajcie wiec o nas w tym czasie pozegnan !!!!!!  Usciski:)

środa, 7 maja 2014

Iwona Michnik                                                                                              08.05.2014
iwonkamichnik@gmail.com

Delikatny jak dotkniecie motyla

« Bóg jest, ale Go nie zauważamy »
/Franz Jalics SJ/

Przypominam sobie, gdy kiedyś siedziałam na łące, obserwując wszystko wokół … aż nagle do tej mej  ciszy,  pewnego  znieruchomienia i  zadziwienia dołączył się … motyl. Usiadł na  mej  stopie tak długo,  aż  zdecydowałam,  że chciałabym  go zobaczyć  jeszcze  bardziej  z  bliska.  Me poruszenie przestraszyło go jednak, więc odleciał.  Do dziś jednak pamiętam ten  delikatny,  ledwo  wyczuwalny dotyk motyla. Takich dotknięć się nie zapomina. Przypomniałam to sobie zasiadając do pisania tego listu,  gdyż  podobnie myślę  o  spotkaniach  z przyjaciółmi  tutaj  …  pośród  chaosu zawikłanych życiorysów,  setkach  spraw  do  zrobienia,  czy własnych  przemyśleń,  kiedy  otworzy  się  w  sobie przestrzeń dla osoby - tak jak i z tym motylem - wszystko nieruchomieje. Dotkniecie motyla jest wtedy dotknięciem  serca…   A  w ostateczności  to  dotkniecie  Boga,  którego  trudno  czasem  rozpoznać w ludzkim przebraniu. Bo przyzwyczajona byłam do innych definicji, innego obrazu, że tak jak może pierwsi apostołowie, nie wiedziałam, ze przyjdzie w innej postaci…..

Wieści ze wspólnoty

  •  Wieści ze wspólnoty pękają w  szwach.  Bo choć znowu ogarniam  swą myślą dwa ubiegłe miesiące,  to  wydaje  mi się,  że  ogarniam  rok cały :) Za nami Święta Wielkanocne  jak  i  tutejsze ogromne święto Songkran, podczas, którego jak  w  tamtym  roku odwiedziliśmy wszystkie  nasze babcie, obmywając ich ręce wodą i błogosławiąc je. Tradycja ta nazywa się rot nam. Obecnie, dość rzadko można spotkać młode osoby odwiedzające starszych  ludzi,  by  ich błogosławić. Zazwyczaj wszyscy zbierają się w  jednym  miejscu, świątyni czy  placu,  gdzie  wszystko  jest  przygotowane, by błogosławić babcie i dziadków. 
  • Poza  tym  kolejne  wielkie  wydarzenie  to
    Rot Nam - Songkran
pożegnanie  Mary  Celeste i  Cecili,  które  są  już w  domu,  a  ich pokój tutaj  dziwnie opustoszał. Wiele twarzy, łez, ale i świadomości, że byłem i jestem kochany, że przyjaźń się nie kończy, ale zostaje w sercu oraz nadal jest  kontynuowana  przez  nas.  Jak  wyjaśnić  ten  dar zaufania,  ten  dar  przekazywanych  więzów,  tego spojrzenia ludzkich oczu? I kim jesteśmy, by z rąk do rąk, z serca  do  serca przekazywać cenne życie? Każda z  nas jest  inna,   każda  z  nas się  uzupełnia.  Po wielokroć stwierdzałam tu, że nie mogłabym byś sama - każda osoba w jakiś sposób uzupełnia część mego własnego serca, tak samo  i  każdy wolontariusz  przynosi  coś  unikalnego, odkrywając  część  serca być  może  jeszcze  nie odkrytą u naszych przyjaciół, jak i pozwala siebie odkrywać. 
  • Poza tym przyjazd naszej nowej wizytatorki Agnes oraz wizytę dwóch wolontariuszek z Indii.
Jaaj Phat i Cecile
  • Oczywiście  ogromne upały (na  szczęście  już zaczyna padać) :). 
  •  Dodatkowo  pakistańskie małżeństwo,  o którym kiedyś pisałam w mym liście, które czekało na wyjazd do Ameryki w końcu się tego doczekało!!!!  Już są w swym nowym domu !!!!
  • Malowaliśmy też  naszą kaplicę, zdzierając starą farbę  z  dziećmi,  które  ogromnie  chciały pomóc. Myślałam  sobie  wtedy, że ta  praca  to jak  ta  misja, zdzieranie  starej  farby długo i mozolnie, aż do  pustej ściany,  by pokryć ją nowym  kolorem.  Z  tym, że tym, który pracuje jest Stwórca z całą rzeszą przyjaciół. 
  • Anan (syn Jaaj Som Chit) nadal jest w szpitalu.
  • Kilka  dni  temu  mieliśmy  też  tajski  ślub  w naszym sąsiedztwie. 
  • Wiele osób,  które  znamy przygotowuje  się  do  wyjazdu,  jak  Father  Daniel  z  Nigerii  po 7  latach  wraca  do swego  kraju,  Father Tweesak, który był odpowiedzialny  za  Saint  Louis  hospital, gdzie  chodzimy odwiedzać chorych został przeniesiony  do  Ayuthai,  kilka  rodzin  zagranicznych  po paru latach zamieszkania w Bangkoku z powodu pracy również przygotowuje się do zmiany miejsca zamieszkania.

 “Jedyne, czego potrzebuje to miłość”

Wiraa
Nie  wiem  czy  do końca byłam świadoma tego,  że  nie  trzeba czekać na  wielkie  wydarzenie,  bo w prostej codzienności ukryte jest tysiące skarbów życia…. Kilka dni temu podczas naszej wędrówki w niedziele do kościoła do tajskiej parafii, po drodze spotkałyśmy dziadka jednego nastolatka, którego znamy (Nung), którego czasem widzimy w małym samochodziku, w którym przewozi drewno (obok jest  pracownia meblowa), zatrzymaliśmy się więc  przy  nim  na chwile. Przywitałyśmy się sawadhii kha,  po czym nachyliłam się, aby słyszeć, co on mówi. W tym  momencie on wziął do ręki papier toaletowy, zaczął  go rozwijać,  dzielić  na  porcje i  wyciągnął  rękę,  aby  nam  go dać.  Zdziwiona
zapytałam, co robi… Wtedy on gestem pokazał, że to po to, aby wytrzeć naszą twarz i czoło z potu. Przyjęłyśmy  więc  te  toaletowe  ręczniczki  ze zdziwieniem  i  z  wdzięcznością,  w  sercu  jednak zaniemówiłam,  bo pomyślałam sobie,  jakie  spojrzenie ma  ten człowiek,  jak  patrzy  na  ludzi,  że  pierwsze  co widzi, to ludzka potrzeba? Jaki ma ogrom wewnętrznej czułości, żeby  wykonać  ten  mały  gest?  Małe  gesty czasem  trudniejsze są  niż  wielkie  wydarzenia,  ale  to
z nich składa się codzienność i to one często wzruszają serce.  Podobnie,  kiedy zdzierałyśmy  starą  farbę  ze ściany w  naszej  kaplicy, (oczywiście strzępki tej  farby były wszędzie) jeden wielki odłamek wylądował na mej głowie.  W  tym  momencie  jedno  z  dzieci przychodzących do naszego domu – Fyk - ściągnął je z  mej głowy,  zrobił  to  jednak  z  taką  ważnością i  czułością,  że  po  raz  kolejny  me  serce  zaniemówiło. Czy  jak Biw który jadł z  nami lunch,  po  czym spostrzegł, że
wszyscy jedzą łyżką, a widelec bezczynnie leży (w Tajlandii jemy łyżką i widelcem)

Mee Sum Malee i Marie Celeste
wstał więc, podszedł do każdego, wziął widelec i  włożył do ręki  każdemu  z  osobna,  obdarzając  przy  tym uściskiem. Czy jak ma siostra ze wspólnoty, której powiedziałam o moim  śnie  po niezbyt spokojnie przespanej  nocy  (gdyż me prześcieradło  tak się  pozwijało,  że  spalam  tylko  na materacu) również mnie zadziwiła swym małym gestem. Śniło mi się, co jest nieco  śmieszne,  że  ona  pięknie  oblekła  mój  materac w  prześcieradło.  Powiedziałam  jej  rano  ze  śmiechem o  mym  śnie,  a  wieczorem  ze  zdziwieniem  odkryłam,  że rzeczywiście pięknie jeszcze  raz  je ułożyła. To  tak  samo  jak  to nasze  rot  nam  dla babć,  czasem  dotknięcie  wody było  jak obudzenie potoku łez wdzięczności.  Jedna z jaaj (babć) w szpitalu, która nie mówi, gdyż przychodzi jej to z ogromnym trudem, powiedziała wtedy sawadii kha, uśmiechnęła się na przywitanie, a w jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Jak opisać to spojrzenie? Czy nasza Mee Sum Malee – Chinka -która od dzieciństwa mieszka  w  Tajlandii, pracowała w szpitalu  jako pielęgniarka, znała mnóstwo ludzi, ale po skończeniu pracy pozostała samotna.  Choć mieszka w naszym sąsiedztwie od ponad 20-stu lat, to nigdy nikogo nie gościła w swym domu. Pierwszy raz w życiu zaprosiła nas kilka miesięcy temu  do środka na śniadanie, które teraz stało się naszą tradycją. Wołamy na nią Mee,  co  znaczy mamo :).  Ostatnio  miała  bóle  kręgosłupa,  zapytaliśmy  czy  czegoś  nie  potrzebuje, a odpowiedziała tylko “Nie,  co mogłabym potrzebować?  Jedyne,  czego  potrzebuje  to miłość”,  po czym  przytulia każdą  z  nas  z czułością.   Jedyne,  czego  potrzebuje  to  miłość  ….  Czy  to  nie najważniejsze, choć może czasem ukryte pragnienie każdego z nas? Cóż mogę więcej napisać? Miłość składa się z prostych, ale uważnych i czułych gestów i dotyka serca….
*********
Z  zadziwieniem informuje, że to mój przedostatni list, gdyż za dwa miesiące 
wypełnia się mój tutejszy czas i będę wracać do Polski…
Polecam Wam jak zawsze wszystkich naszych tutejszych przyjaciół,
 Mary Celeste i Cecile, które wróciły do swych domów, 
oraz mnie w tym specjalnym czasie przygotowania do wyjazdu i pożegnań.
Dziękuje !!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nasza wspólnota w wigilie Wielkiej Nocy
Marie Celeste, Iwona, Cecile, Marianne, Naomi

piątek, 7 marca 2014

Iwona Michnik                                                                                                 09-03-2014
254 Silom Road
10500 Bangkok
iwonkamichnik@gmail.com
  
Każda chwila i każde wydarzenie w życiu każdego człowieka na ziemi zasiewają coś w jego duszy. Gdyż tak jak wiatr niesie z sobą tysiące niewidzialnych i widzialnych nasion, podobnie strumień czasu niesie ze sobą zalążki duchowej żywotności, które osiadają niepostrzeżenie w umysłach i woli ludzi. Większość z tych niezliczonych nasion ginie na zawsze, ponieważ ludzie nie są przygotowani na ich przyjęcie, ziarna te mogą bowiem zakiełkować jedynie w dobrej glebie wolności i pragnienia”

/T. Merton/ 
Witam serdecznie

      Przesyłam każdej i każdemu z Was ciepłe pozdrowienia, zastanawiając się jak się macie... Jak Ty się masz, który to czytasz? My obecnie jesteśmy w sześcio-osobowym składzie, gdyż gościmy naszą siostrę wizytatorkę, która przyjechała do nas na trzy tygodnie. Poza tym uświadamiam sobie, że wraz z tym listem nazywam rzecz po imieniu – jestem tutaj już rok. I z jednej strony jest to niewiele, a z drugiej to całe wieki. Wraz z siostrą wyjeżdżamy na rekolekcje, dokładnie w rocznice mego przyjazdu, co pewno będzie dobrą okazją do zanurzenia się w to, co wynurzyło się z głębin podczas tego czasu. Jeden rok, dwanaście miesięcy, trzysta sześćdziesiąt pięć dni … Codziennie tysiące niewidzialnych i widzialnych zdarzeń. I ciągle pytam o otwarte oczy i serce, by mogły one rzeczywiście zakiełkować w głębi duszy … Powyższa myśl, jak i ostatnie dwa miesiące odwracają się ku mnie z pytaniem - jak być tak wolnym, aby przyjąć nadchodzącą chwilę z otwartym sercem i umysłem? Coraz częściej i bardziej proszę “Pozwól mi wejść w Twą rzeczywistość Stwórco”, która nie składa się tylko z mego misternie utkanego pomysłu, idei, przekonania. Lubię wiatr, bo ten czasem przynosi nieznany zapach, powiew świeżości, czy też rozwiewa, rozdmuchuje wręcz zamki z piasku... Jak być jednak gotowym, by podążać za Nim nieuchwytnym, wiejącym nie wiadomo skąd i dokąd....? Nieważne czy tu, czy wcześniej, zawsze miałam wiele pomysłów na to, co zrobię  w tym dniu. I choć oczywiście istnieje takie coś jak plan dnia, to po wielokroć życie samo go zmienia, wzywając nas w konkretne miejsce, do konkretnych ludzi. Rzeczywistość wywiewa złudzenia. Nie dotyczy się to tylko planowania zdarzeń, ale także własnych, głęboko zakorzenionych pomysłów, idei, uprzedzeń itp. Teraźniejszość to zaproszenie do ciągłej gotowości szeroko otwartych oczu i serca. To stawia niejako w pozycji bezbronności,  ale z drugiej strony otwiera na rzeczywistość tego,
który Jest. To wszystko, o czym piszę, rozpoczęło się od jednego wydarzenia. Odwiedzałam z Cecile naszych przyjaciół. Wracając już do domu, spotkałyśmy Marie Celeste, która rozmawiała z siostrą znanej Wam już Jaaj Som Chit. Jej siostra ma małą restauracje dość niedaleko naszego domu. Podeszłyśmy więc, zainteresowane, co ona tutaj robi (teoretycznie miała być gdzie indziej), po czym szybko wyczułyśmy nerwową sytuację. Okazało się, że Anan - syn Jaaj Som Chit nie mógł się wybudzić... Podczas, gdy rodzina i Mary Celeste starali się skontaktować z drugim synem Jaaj (który mieszka daleko), my właściwie bez słowa, choć jednomyślnie, zaczęłyśmy biec do domu Jaaj. Przebiegając całe sąsiedztwo, wpadłyśmy zdyszane do domu Jaaj, który już zapełniony był ludźmi z pogotowia (wraz z Naomi i Marianne). Jaaj siedziała w kącie pokoju w kurtce, skupiona i też gotowa do drogi.   Usiadłyśmy więc obok.  Po czym zdecydowano, że należy zabrać Anana do szpitala. Towarzyszyłyśmy więc im w drodze do ambulansu, w którym po podaniu kroplówki, Anan na chwile otworzył oczy i mógł nas wszystkich zobaczyć. Cecile z Mraianne pojechały z Jaaj, a nasza pozostała trójka miała wrócić do domu.   Nie zapomnę tego naszego powrotu, w ciszy i skupieniu raz po raz przerywanym wyjaśnieniem, co się właściwie stało. Jak Naomi I Marianne zastały Anana śpiącego, który wybudził się tylko na chwile i obdarował ich ogromnym uśmiechem, po czym zasnął ponownie. Jak potem Naomi poinformowała Marie Celeste, a potem o zdziwieniu, skąd my wiedziałyśmy i przybyłyśmy natychmiast, przez co wszystkie znalazłyśmy się w tym samym miejscu.

I w końcu o przyjeździe ambulansu ze szpitala. Gdy tak wracaliśmy, nieco pogrążone w myślach, odtwarzając to wszystko w głowie, tuż przed naszym domem drogę zastąpiły nam dzieci Pan i Chit, wykrzykując Phii Phii wanni wan keet Chit!!!! (dzisiaj są urodziny Chit!!!!!)  Pomyślałam sobie wtedy … Uh, nie mam dziś nastroju na celebrowanie urodzin … Ale zaraz potem – Ale to przecież urodziny! Raz w roku !!  Otworzyłyśmy więc dom, przygotowały misterne ciasto ze świeczkami, zaczęłyśmy śpiewać, tańczyć, klaskać, czemu towarzyszyły wybuchy śmiechu dzieciaków. Pamiętam jak ten strumień życia przepływał pomiędzy nami … Jak powietrze wibrowało jeszcze zamyśleniem, jednocześnie nabierając nowego znaczenia, jakby kształtu, uformowanego przez życie. Jeden dzień to cała historia zdarzeń, z których wszystkie są ważne... Następnego dnia, jak na potwierdzenie, rozmawiałam z zapłakaną Naa, wyjaśniając, że jej życie to nie tylko czarna historia, ale także czas światła, który też z nami dzieliła, którego też byłyśmy udziałem, że pamiętam ją nie tylko smutną, ale także uśmiechniętą i prawdziwie szczęśliwą. Że ta dzisiejsza chwila mroku nie przekreśla wszystkiego …
    Wszystko to, codziennie zadaje mi pytanie, czy jestem gotowa na to, co się zdarza? Jak wypuścić z rąk to, co daje pozorne bezpieczeństwo? Jak witać każdy dzień z tą prawdą, że wszystko zaczyna się od nowa? W pełni uczestniczyć w tym, co właśnie teraz jest mi dane, stawia mnie bardziej w realności, niż kiedy żyje w marzeniach czy rozgrzebuje przeszłość. Nadal jednak Życie zastaje mnie nieprzygotowaną, kiedy ktoś niespodziewanie czeka choć na chwile uwagi. Zastaje mnie nieprzygotowaną, gdy zostaje ze swoim, już zakodowanym myśleniem.  Pytam więc, czy naprawdę dostrzegam Życie? Czy wypuszczam z rąk wszystko “moje”, by powitać ludzi w “ich” rzeczywistości? I w końcu czy wypuszczam z rąk i to wszystko, aby wejść w tę rzeczywistość, która jest i dzieje się na nowo, bo należy do Jestem, który Jestem.

                                                               Iwona

Ps. Dziękuje za wszelkie wsparcie. Polecam Wam Anana, którego stan zdrowia nadal jest niestabilny. Wyszedł ze szpitala, po czym musiał tam wrócić z powodu problemów żołądkowych. Obecnie przyjmuje pokarm tylko przez nos. Nie wiadomo, kiedy wróci do domu. Odwiedzamy go teraz w szpitalu i na bieżąco śledzimy sytuacje.