wtorek, 14 stycznia 2014

Iwona Michnik                                                                                                10.10.2014
254 Silom Road
10500 Bangkok
iwonkamichnik@gmail.com

Zwyczajna niezwyczajność


"Musimy stać się osobą, którą kochamy"
/Merton/

Zwyczajny jak kromka chleba z masłem, codzienny jak dzień dobry wypowiedziane do sąsiada. Setki gestów, które znamy na pamięć, że już więcej o nich nie myślimy. Kiedy przeistaczają się one w małe cuda, które nadają blasku, piękna naszej codzienności? Powiedziano kiedyś "Patrzą, lecz nie widzą, słuchają, lecz nie słyszą". Wszystko na co patrzymy składa się z tysiąca szczegółów, misternej pracy ludzi, z tej powtarzalności i niepozornych, drobnych spraw. Drugie imię zwyczajności to niezwyczajność, jedna w drugiej się przegląda, jedno i drugie szerokie jak przestrzeń nieba odbijająca się w głębokim jeziorze. Któż to pojmuje? Bo ja nie. Ten, co wszystko stworzył i wprawił w życie stał się człowiekiem, bo go ukochał. Stał się Osobą.... Kim ja się staje? To moi ubodzy przyjaciele stają się mymi przewodnikami, uczą mnie dostrzegać wartość chwil, drobnych słów, gestów, niepowtarzalności, prostoty, swego rodzaju pogodnej zgody na to, co jest. Te drobne rzeczy nadają smak, jak przysłowiowa szczypta soli w potrawie. To, co najważniejsze - w całym chaosie problemów, spraw, nicości, niezaspokojonych pragnień, desperacji, braku powłok i otoczek, wyłania się w nich zdolność do rozpoznawania miłości, jej dawania i otrzymywania. I w tej nieco Bożej logice do góry nogami, oni kształtują me życie na nowo, oni uczą mnie przyjmować maleńką miłość. Ten, który narodził się w niesprzyjających warunkach, gdzieś tam na marginesie sprawia, że miłość może narodzić się w najbardziej skłóconej rodzinie, w sytuacji bez wyjścia, w żłobku beznadziei. Ileż razy me własne zniechęcenie mówiło mi, dzisiaj nie chcę pójść odwiedzić ludzi? Zawsze, zawsze wtedy spotkałam się z życiem, które ratuje mnie samą. Muszę stać się ubogą w sercu, by zwyczajność mnie olśniła. Usunąć się w cień, by dostrzec Światło. 

Wieści ze wspólnoty

Ostatni miesiąc nie mógł się sam w sobie pomieścić i gdy zasiadam do pisania tego listu gubię się w mnogości zdarzeń. Postaram się w skrócie go odtworzyć wspominając tylko - jakby chwytając chwile w kadrze jak na zdjęciu. Całkiem paradoksalnie zacznę jednak od "zimy" :) Ot co, skarpetki na noc i wynaleziony zakurzony koc do przykrycia i grzanie wody do umycia dla Anana. Śmialiśmy się same z siebie, gdy widziałyśmy się w kilku piżamowych warstwach :) I potem Adwent, świadomość swej niewiedzy czekającej na Światło. Wychodzenie ku życiu do ludzi. Jeden jedyny raz w roku z okazji świąt otwarte na chwile pokoje w I.D.C. I ten jeden pokój pięknie przystrojony ze świątecznym obrazem namalowanym przez naszego przyjaciela Emanuela. Uściski rąk. Echo rozśpiewanych głosów w I.D.C. na ceremonii świątecznej i odmienione twarze. Cisza spadających łez w szpitalu Saint Louis po usłyszeniu piosenki kho haj mi khwamsut wan christmas.... Girlandy rozwieszone na naszej wąskiej uliczce przez sąsiadów, którzy nie obchodzą świat. Grupa Focolari i wieloletnia przyjaciółka Domów Serca Monthita tłumacząca dzieciom święta. Codziennie otwierany adwentowy kalendarz. Niespodziewane gromadki dzieci śpiewające pod oknem We wish You merry Christmas. Wigilijny lunch :) z Jaaj Som Chit, Paa Luli, Paa Sum Mali, Lung Taa i w ostatniej chwili zaproszonej babci siedzącej na ławce Jaaj Muaj. Kolędowanie angielsko-francusko-polsko-tajskie. Niedowierzająca twarz Jaaj Niang, która przed swym domem zobaczyła na wózku Jaaj Som Chit (najlepszą przyjaciółkę). Potem bunt i płacz małego Net, który nie chciał wrócić do swego domu, bo odwiedziła go mama, która porzuciła go przed laty. Przedziwność wieczornego spaceru przez sąsiedztwo w wigilie na Msze w parafii francuskiej i wspólna wigilia z rodzinami. Gloria in exelsis Deo zaśpiewane w nocnej ciszy domu. Zadumanie serc poszukujących. Bożonarodzeniowe dzielenie się opłatkiem ze wspólnotą i wzruszenie wszystkich dziewcząt tą tradycją. Przyjaciele Mary Celeste śpiewający dla dzieci w Boże Narodzenie. Dzieci bawiące się w najlepsze rozkładając i składając ponownie i po wielokroć naszą szopkę. I wyszeptane do ucha dziecięce chan rak phii (kocham Cię siostro). Rodzice Mary Celeste. I zaraz potem wizyta Betiany (była tutaj około sześciu lat temu) i jej przyjaciółka Monika (była na misji w Senegalu). Radosny okrzyk jednej z babć Pii Apple!!!!!!!  (Tutejsze imię Betiany) I mocny uścisk ramion. Pozorna cisza modlitwy odradzającej nas na nowo. Pożegnanie rodziny Alline z Afryki, która w końcu po czterech latach otrzymała bilet do nowego  kraju Ameryki, by rozpocząć nowe życie! 

Tajskie Betlejem

Nie wiem do końca czemu, ale temat świat prowadzi mnie do naszego playground zapełnionego dziećmi. Jakby uświadamiam sobie, że to niezwyczajne narodzenie rzeczywiście może się dokonać  w całkowicie zwyczajnym, wręcz marginesowym miejscu. Podobnie jak i w tej części naszego serca, którą chcemy zapomnieć. Playground, szerokie boisko, którego widok jest dość mizerny. Dzieci nie do końca wiedzące co ze sobą zrobić, boisko otoczone siatka, po drugiej stronie soi (wąskiej uliczki) brudna woda ze stertą śmieci, pełno psów i ich odchodów, po prawej stronie stoisko, coś w rodzaju sklepu. I oczywiście wokół mnóstwo domów. Czasami plątają się tam również osoby wciągające klej, buńczuczni nastolatkowie. I pomiędzy tym również maleńkie dzieci. Za pierwszym razem, gdy się  tam udałam z Naomi, boisko pływało (było to w porze deszczowej). Bawiliśmy się w ganianego i w wyścigi w tej wodzie. Zaczęliśmy tam powracać regularnie. Dzieci zaakceptowały naszą obecność. Proponowałyśmy im wspólną zabawę, potem oni proponowali swe gry. Czasem jest nas parę, czasem zbiega się cała gromada. Ci najmłodsi przychodzą niejednokrotnie, aby być częścią tej gry, śmieją się  obserwując co się dzieje, a Ci starsi ciągle wskazują wybierz mnie, wybierz mnie. Niestety, ale kiedy odchodzimy, uformowane kółko się rozpada, a dzieci rozchodzą się w swe strony. Czasem odwiedzają nas wolontariusze z francuskiej parafii, więc często ich tam zabieramy. Pewnego razu ich obecność uratowała jedno południe. Dzieci bawiły się w tajski boks, aczkolwiek to była coś więcej niż tylko zabawa. W żaden sposób nie mogłam ich odciągnąć od siebie. Ostatecznie Mathiew wpadł na pomysł gry w piłkę i rzeczywiście, stworzyliśmy dwie drużyny i rozegraliśmy fascynujący mecz. Jakim radosnym zdziwieniem przywitałam gromadkę dzieci, które zdecydowały się w końcu przybyć jednego dnia do naszego domu! Te dzieci szybko uczą się dojrzewać, tego wymaga życie. Proszę módlcie się za nie i ich serca. By wiedziały, że są kochane. 

 Podziękowania

Dziękuje za listy, które otrzymałam wszystkie naraz w wigilie Bożego Narodzenia, za wszelkie słowa wsparcia, pamięci i modlitwę. Tak jak pisałam na początku, małe rzeczy nadają smak i piękno. Wcale nie przesadzę, jeśli powiem, że Wy jesteście tu obecni przez te małe gesty serdeczności, życzliwości, miłości. Noszeni ze mną i zjednoczeni w modlitwie bawicie się z dziećmi, śpiewacie i odwiedzacie ludzi. Dziękuje. 

Iwona

Jeśli chcesz do mnie napisać iwonkamichnik@gmail.com