wtorek, 19 listopada 2013

Iwona Michnik                                                                                             11.11.2013
254 Silom Road
10500 Bangkok
iwonkamichnik@gmail.com


„Człowiek, który zostawia Bogu boską swobodę, 
wielbi Pana w Jego wolności, sam uzyskując wolność synów Bożych. 
Kto Go chce uchwycić i zatrzymać, traci Go. Wy. Którzy Go kochacie, 
musicie kochać Go, jako przychodzącego nie wiadomo skąd 
i odchodzącego nie wiadomo, dokąd”
/Merton/

Dar życia w głębi nas samych....

Moi drodzy,

Pisząc ten kolejny list, zadziwiam się jednocześnie, że w Polsce mija już jesień, a może nawet teraz prószy śnieg. Tutaj i ja po pewnym czasie zaczynam odczuwać zmiany pogody. Skończyła się już pora deszczowa. Rzeczywiście padało codziennie - intensywnie, ale krótko. Pamiętam, gdy jednego dnia skończyła się ma wizyta w I.D.C, wyszłam poza bramy budynku. I zamiast ulicy zobaczyłam rwąca rzekę, podwinęłam więc spodnie, zanurzyłam swe stopy w wodzie, a wędrując do rong song teew, rozpryskiwałam wodę na wszystkie strony. Wiele okolic poza Bangkokiem zostało zalanych. Teraz zaczyna się pora zimna, (cokolwiek to znaczy - gdyż nadal jest ciepło). Owszem, jest nieco chłodniej, ale to chyba bardziej przez powiewy delikatnego wiatru od czasu do czasu, sprawiając, ze powietrze bywa bardziej sabaaj sabaaj. Tym, więc pogodowym wstępem witam ponownie z Bangkoku ogłaszając, że teraz (w końcu i nareszcie) jest nas pięć w domu. Marie Celeste z Ameryki, Cecile ze Szwajcarii, (z którymi jestem od początku), Naomi z Ameryki oraz Marianne z Francji, (która jest osobą konsekrowaną) wcześniej była na misji na Filipinach, następnie w Niemczech. Obecnie jest z nami i tutaj zapewne pozostanie długi czas. Cieszymy się z jej obecności, swego rodzaju spokoju, który płynie również jak mniemam z doświadczenia bycia świadkiem tej samej misji w różnych krajach. Jako ciekawostkę dodam, że wszystkich nas bardzo poruszył fakt, ze jej rodzice dawno temu adoptowali chłopca z Tajlandii! Ma ona brata Taja, który żyje we Francji, mówi pięknie po francusku, a ona będzie uczyła się jego ojczystego języka, poznając krok po kroku ducha tego kraju. Zaskakujące! Dom wiec tętni życiem.


Immigration Detention Center

Po raz kolejny zastanawiałam się, którym wycinkiem z życia tym razem się podzielić. Już nie mogę się doczekać, kiedy opisze Wam miejsce, które odkryliśmy w naszym sąsiedztwie, ale starając się być w miarę uporządkowaną z kolejnością zdarzeń, tym razem zatrzymam się przy I.D.C., czyli Immigration Detention Center. Jest to miejsce dla osób, które nie mają wizy (oficjalnej przyczyny, dla której mogą być w Tajlandii) lub paszportu. Generalnie pokoje dzielone są przez różne nacje. Ogromna liczba osób pochodzi z Pakistanu, w którym obecnie występują ogromne prześladowania religijne, toteż ludzie uciekają tutaj. Czasem czekają w I.D.C, aż cały proces wysyłania do innego kraju zostanie zakończony. Czas oczekiwania jest bardzo rożny, obecnie jednak jest tutaj tak wiele osób, że wszystkie przesłuchania i procedury się wydłużają. Drugą ogromną grupą osób w I.D.C. to Afrykańczycy, którzy często przybywają w poszukiwaniu lepszego świata, niemniej jednak nie mają legalnej pracy, ani dokumentów. Jest też grupa osób, która z różnych powodów nie może, bądź nie chce powrócić do swego kraju, jednakże ciągle nie mając wizy, przekraczają tutejsze prawo. Czekają, więc na zakończenie procesów lub w przypadku innych na skolekcjonowanie pieniędzy, by zapłacić odszkodowanie za nielegalny pobyt. Potocznie nazywamy to więzieniem, jednakże nie jest to miejsce dla kryminalistów.
Jesteśmy upoważnione do dwóch rodzajów wizyt, pierwsza opcja, która właściwie możliwa jest dla każdego, kto tylko ma wszystkie sprawy w porządku z paszportem i wizą, to wizyta na jedną godzinę. Zawsze o określonej porze należy stawić się ze swymi dokumentami, odczekać 30 minut, a następnie po dokładnym sprawdzeniu można zobaczyć się z wywołaną osobą. Wszyscy wizytatorzy zgromadzeni są w tym samym pomieszczeniu, oddzieleni od więźniów kratkami. Wizytatorzy po jednej stronie, więźniowie po drugiej. Trzeba mówić dość głośno, by być usłyszanym. Druga opcja, do której trzy z nas mają dostęp, to wizyty wewnątrz I.D.C. Father Bernard, który jest naszym zwierzchnikiem, otwiera nam bramy prowadzące do poszczególnych pokoi. Nie możemy jednak wejść do środka pomieszczenia, zawsze oddzielają nas kraty z małym otworem, przez który podajemy sobie ręce. Odwiedzamy pokój kobiet i dzieci, pokój z ludźmi z Pakistanu, Afryki, a następnie pokój, w którym umieszczono różne nacje.

Niewidzialna wolność …?

Kiedy stoję za kratami zastanawiam się, czym jest wolność. I po wielokroć czuję, że będąc na wolności, można być w niewoli, że więzienie może być także materialnym obrazem rzeczywistości, którą mogę odnaleźć w sobie. Nie śmiem jednak prowadzić na ten temat rozważań, jakby obawiając się, że sama nie wiem jeszcze, czym ona jest. Poniekąd czasem moi przyjaciele wiedzą więcej o wolności niż ja, ponieważ nie mając możliwości czynienia tego, co chcą, odkrywają jej przestrzeń w swym własnym sercu. Zadziwiające, co dzieje się z człowiekiem w trudnych warunkach, jego serce jakby formowane na nowo, jakby urabiane jak ciasto, nabiera nowego kształtu. Kobiety w odwiedzanym przez nas pokoju uczą dzieci angielskiego, prowadzą także lekcje biblijne. Jedna z nich zajmuje się porzuconym dzieckiem, to znów dzięki staraniom drugiej, zezwolono wszystkim chrześcijanom zebrać się na wspólną modlitwę. Nie znałam takiej rzeczywistości wcześniej, takiej wierności ocalałej z prześladowań, która gromadzi ich codziennie na wspólnej modlitwie. Teraz, gdy to pisze, widzę przed sobą Nasrin, która powiedziała “wreszcie wiem, co to znaczy ubóstwo”, która nieustannie kontynuuje zadawanie tego pytania “No dobrze, ale jak Ty się masz?” Widzę tą 13-letnią dziewczynę, która, gdy już odchodziłam krzyknęła “Siostro, pamiętaj, tylko dbaj o siebie”... Widzę tę małą przepiękną dziewczynkę o czarnych oczach z Sri Lanki, z którą grałam przez więzienne kraty w wyliczanki typu “Pani Zo, Zo, Zo, Pani Sia, Sia, Sia...”, która z radości chciała podarować mi naklejkę. Powiedziałam “dziękuje”, myśląc, że dla tego dziecka skarbem jest owa naklejka, ale ona tak bardzo chciała mnie nią obdarować, że w końcu mała syrenka została przylepiona na kieszeni mej bluzki, której potem nie odlepiłam, a po wypraniu założyłam z powrotem. Pamiętam wszystkie tamtejsze dzieciaki, które zbiegły się zaciekawione, gdy graliśmy w “O made lanse flore...”. Wsunęłam me ręce przez otwór w kratach, tak, że dzieci mogły je dosięgnąć, stanęły, więc w dużym kręgu i mogliśmy kontynuować grę wspólnie, śpiewając i śmiejąc się. Czasem zdarzyło nam się, ze natrafiliśmy na jakieś święto, toteż mogliśmy nawzajem się uścisnąć.

Jestem człowiekiem...

Chciałam wspomnieć o dwóch różnych zdarzeniach, osobach, które bardzo często widzę w I.D.C. Jeden z nich to 30-letni Jeremy z Liberii (Afryka). Jak sam mówi, wcześniej był dzieckiem ulicy..... Nie dbał zbytnio tutaj o wizę. Został wiec złapany. To jego 8 miesiąc w I.D.C. Dzielił się ze mną swymi przemyśleniami na temat swego życia. Powiedział, że choć to, co robił dawało mu jakaś satysfakcje, to wieczorami czuł pustkę w sercu. Gdy trafił tu, myślał, że odwiedzą go jego przyjaciele, ale nikt się nie pojawił. W jego pomieszczeniu spotkał chrześcijan, więc nie chciał zaprzątać sobie nimi głowy, myśląc, modlą się tylko dla tego, że są w trudnej sytuacji. Czas jednak mijał, nadal nikt się nie pojawiał, zaczął wiec rozmyślać, o tym, co kryło się w nim samym. Jak sam powiedział do mnie pewnego dnia “Po pewnym czasie zacząłem czytać Biblie, gdyż wcześniej nigdy tego nie robiłem. Wszystko, o co dbałem to były pieniądze, najdroższe markowe rzeczy, które mogłem mieć, nocny clubbing, różne dziewczyny z całego świata itp., itd. Czytałem więc i zostałem zachęcony do tego, aby w końcu wyznać wszystko przed Bogiem, poprosiłem więc innych braci w wierze o modlitwę. Teraz, kiedy myślę o moim przeszłym życiu żałuje tego, co robiłem, bo marnowałem czas, zagubiłem otrzymane dobro. Teraz dziękuje za to, że nadal żyje, że mogę wrócić, bo Jego ramiona są otwarte”. W wielokrotnych rozmowach doszedł do wniosku, że to miejsce, w którym jest, mimo, że tak trudne, stało się i staje się miejscem odrodzenia, że tu został “złapany”, by zadbać o serce. Oczywiście, że chce wyjść na wolność, ale przedtem pragnie przemienienia serca. Poruszyła mnie ta historia, więc zapytałam, czy mogę podzielić się tym z Wami, otrzymałam pozwolenie, więc i list, którego fragmenty zamieściłam. Dość nietypowe spotkanie miałyśmy również z Marie Celeste. Jak zawsze każdego piątku przed rozpoczęciem wizyt udajemy się do maleńkiego biura, gdzie wita nas Father Bernard. Pamiętam, gdy otworzyłam drzwi, stanęłam osłupiona. Pośrodku stał Nafis, jeden z pakistańskich kuzynów rodziny, którą znamy, która uciekła z kraju z powodu prześladowań. Jego oczy też wyrażały totalne zdumienie. Dlaczego? Bo zawsze, ale to zawsze widzimy się za kratami! Wszyscy troje zamarliśmy na minutę. Okazało się, że znalazł się w tym maleńkim biurze, ponieważ był w trakcie wywiadu (proces uzyskiwania akceptacji przez nowy kraj) i czekał na urzędnika. Rozmawialiśmy, jak to się mówi “o wszystkim i o niczym” czując się jak starzy, dobrzy przyjaciele. Nafis powiedział, to niesamowite móc rozmawiać bez tych barier, jak normalny człowiek, dziękuje, że przypomnieliście mi, że jestem wolny. Kolejnego tygodnia kontynuowaliśmy naszą rozmowę już znowu przy kratach z jego kuzynem. Dzielili się z nami tym, jak to ten trudny pobyt zmusza ich niejako do myślenia nad tym, nad czym może nigdy wcześniej, by się nie zastanawiali oraz, że wszystkie te odwiedziny odkrywają przed nimi ich własne człowieczeństwo i godność. To nie jest łatwe, ani nie ma to być sentymentalna historia, ale zobaczyłam, że serce ludzkie formuje się, mówiąc metaforycznie zmienia swój kształt, przetapia się jak w ogniu, przechodzi przez transformacje, bo cierpienie może być jak dłuto rzeźbiarskie, które wykluwa nowy, piękny kształt, bo ono właśnie intensywnością swego rażenia, dotyka głębi naszego bytu, mieszając porządek, w którym wydawało się, że jesteśmy bezpieczni. To nawet nie to, że ono samo jest dobre samo w sobie... Nie, ale w rękach Rzeźbiarza nie będzie ono stracone... Moi przyjaciele nie mają nic, ich serce zostało ogołocone z wszystkiego, za czym można się schować. I jedna myśl powraca do mnie nieustannie, w życiu chodzi o s e r c e …
Iwona

wtorek, 12 listopada 2013

Tiaw

Witajcie i wybaczcie, ze nie pisze czesto, ale nie jest to zbyt latwe. Napisalam dzisiaj duzy list, wiec niebawem bedzie na stronie. Tymczasem chcialam podzielic sie malym wydarzeniem, ktorego juz nie zamiescilam w liscie, gdyz jest calkowicie odmienne tematycznie :)  Niedawno otrzymalismy mala kwote, wiec zabralismy kilkoro naszych dzieci do Zoo. Totez chcialam podzielic sie kilkoma zdjeciami z tego dzieciecego dnia :)