wtorek, 23 lipca 2013

Sąsiadów ciąg dalszy

Jaj Niang,

To jedna z naszych największych żartowniś. Zawsze wita nas tym samym żartem. Przyszła czerwona mrówka, przepyszna krewetka I niedojrzałe winogrono (to oczywiście aluzja do naszych imion). Ostatnie czasy spędza w swym domu, gdyż jest już słaba.  Wiele trosk zaprząta jej głowę z powodu syna, który jest niepełnosprawny, a ostatnimi czasy rozmawia z dziewczyną, która chce uzyskać od niego dużo pieniędzy. Jaj więc martwi się tym obecnie. Do tego dochodzą problemy ze zdrowiem. Mimo to zawsze żartuje. U niej w domu odbywają się też spotkania chrześcijan z dzielnicy, co dla mnie było zaskakujące. Jest ich parę w naszej dzielnicy.
Jaj Niang

środa, 10 lipca 2013

Iwona Michnik                                                                                             09.07.2013
254 Silom Road
10500 Bangkok
iwonkamichnik@gmail.com

 Obudź moją duszę...


In these bodies we will live, in these bodies we will die
And where you invest your love, you invest your life
Awake my soul, awake my soul Awake my soul
For you were made to meet your maker
Awake my soul, awake my soul Awake my soul”.
/Fragment piosenki Mumford & Sons “Awake my soul”/

“W tych ciałach będziemy żyć, w tych ciałach umrzemy,
Gdzie inwestujesz swoją miłość,inwestujesz swoje życie.
Przebudź moją duszę...Przebudź moją duszę...Przebudź moją duszę...
Bo zostałaś stworzona, by spotkać swojego Stwórcę.
Przebudź moją duszę...Przebudź moją duszę...Przebudź moją duszę..”



Lotus
Marie Celeste będzie bardzo szczęśliwa, jeśli dowie się że swój list zaczęłam od cytatu z piosenki jej ulubionego zespołu. Ta piosenka towarzyszy mi juz od pewnego czasu. „Obudź moją duszę”... O tak, obudź mą duszę z tego głębokiego snu, by oczy przetarte o poranku  z niedowierzaniem, że to już nowy dzień, nabrały nowego blasku. Obudź mą duszę jak przemywa się je zimną wodą. Obudź zaspaną duszę... By widzieć świat nowymi oczami, patrzeć pod innym kątem, by w końcu jak z puzzli porozrzucanych po podłodze po pewnym czasie stworzyć obraz; widzieć siebie wzrokiem, który ogarniając przeszłość buduje nową przyszłość. Obudź mą duszę, a otworzą się me oczy, uszy, a umysł znajdzie nowe rozwiązania, relacje nabiorą nowego charakteru, wypowiadane słowa zaczną żyć. To jakby odkopać stare albumy po dziesięciu latach i zobaczyć w nich te szczegóły, których nigdy się nie widziało... Jakby zetrzeć kurz ze starych książek, otworzyć je, by przeczytać zdanie i zinterpretować tak, jak się nigdy nie myślało. To jakby wskoczyć do zimnej wody i po szoku poczuć się rześko. To jakby nagle wszystko zaczęło żyć. Jest taka pora dnia w okolicach świtu, w której wszystko zamiera, ptaki przestają śpiewać, wszystko przestaje się poruszać. Trwa to zaledwie sekundy. Doświadczyłam tego kiedyś około czwartej nad ranem obserwując przyrodę z okna domu mej babci. Miałam wrażenie, że wszystko zamarło. Ale po tych kilku sekundach, nagle, jak na zawołanie, jakby wszyscy się zmówili, ptaki zaczęły śpiewać i inne gryzonie wydawać różne dźwięki. Świat znowu zaczął żyć, jakby buchnęło życiem, jak ogniem z pieca! Więc obudź mą duszę, by tętniła życiem! To jest to, na co czekam! To jest to, co chce zobaczyć!

 Dar Nowego Życia


Rodzina Younes’a
Pisząc o nowym życiu chciałabym napisać, jak konkretne formy ono przybiera w życiu tych ludzi, których poznałam. I jak często to nowe życie rodzi się w bólu (o czym wiedza matki). Ostatnio zaczęłam dość ogólnie pisać o sytuacji naszych pakistańskich przyjaciół. Dzisiaj chciałam podzielić się z Wami nieco konkretniejszymi historiami. Na moim blogu ostatnio wspomniałam również o znanym mi małżeństwie Younes i Marianne, dzieląc się tą radosną wieścią, że obecnie są już w Holandii. Na tydzień jednak przed wylotem, oboje musieli spędzić tydzień w wiezieniu dla imigrantów. To jedna z tutejszych procedur. Mając status uchodźca, ale nie mając ważnych
Younes i Marianne

paszportów, musieli niejako ponieść karę. Mieli oni jednak już swój bilet w ręku, więc prosto z więzienia udali się na lotnisko. Nigdy nie zapomnę tego dnia, gdy poszliśmy ich odwiedzić w więzieniu. Przed wizytą, gdy podaje się numer więźnia, urzędnik pokazuje zdjęcie, aby się upewnić czy na pewno tę osobę chcemy zobaczyć. Kiedy zobaczyłam ich na zdjęciu typowym dla fotografii więziennej poczułam się bardzo dziwnie, jakbym zobaczyła kogoś, kogo znam od wielu lat, nagle za kratkami. Marie Celeste odwiedziła Marianne, ja z kolei Younesa, dzięki czemu i oni mogli się spotkać, gdyż nie byli w tych samych pokojach. Nigdy nie zapomnę łez, które zobaczyłam w oczach Younesa, który powiedział: „Nie mamy aparatu i nie mogę zrobić zdjęcia, ale zawsze będę pamiętał Was, że przyszliście mnie tutaj odwiedzić. Jesteście jak moja rodzina, bo oni nie mogą mnie odwiedzić”. Obecnie wiemy, że mają się dobrze, tęsknią za wszystkimi bardzo, ale uczą się tam nowego języka, powoli aklimatyzując się w nowych warunkach i w nowym świecie. Ich nadzieja się spełniła.

 Tak zdarza się tylko w filmach?


Chciałam podzielić się też kolejną historią, o której wcześniej, zanim tu przybyłam, mogłabym pomyśleć, że może się zdarzyć... ale tylko w filmach. Nie podam jednak ich prawdziwych imion, będę więc pisać tylko ona i on. Ona więc była muzułmańskiej wiary, on był chrześcijaninem. Poznali się w pakistańskiej szkole, gdzie oboje pracowali. Ona jest jedną z najpiękniejszych kobiet jakie znam. Rozmawiali więc dużo w pracy, ale z czasem i bardzo powoli, pomiędzy nimi zaczynało się rodzić coś poważniejszego .... Należy wiedzieć, że w tamtejszym kraju muzułmanka nie może poślubić chrześcijanina, bo jeśli to zrobi, jemu i całej jego rodzinie grozi śmierć. (Znamy też kolejną rodzinę, która cała, łącznie z dziadkami, kuzynami, dziećmi, musiała uciekać z kraju, bo kuzyn poślubił muzułmankę, która obecnie jest chrześcijanką.) Spotykali się więc potajemnie, nikt nie wiedział, że są parą, zawsze wcześniej przychodzili do pracy. Z czasem okazało się, że jemu grozi niebezpieczeństwo (chrześcijanie są tam prześladowani), toteż postanowił uciec tutaj. A wtedy ona już wiedziała, że nie może zostać sama. Zaczęły się poszukiwania, groźby, bo wszyscy wiedzieli już, że oni są razem. Początki tutaj były bardzo ciężkie. Ona zresztą pochodziła z bardzo bogatej rodziny, a tutaj spotkała życie w biedzie. Po czasie ona stała się chrześcijanką, dlatego, że odkryła w tej wierze prawdę. Tutaj odbył się mały ślub, z kilkoma zaledwie osobami. Ich proces o destynację do nowego kraju trwa już dwa lata. W międzyczasie został wstrzymany, ponieważ narodziło im się dziecko, a początkowo kraj, o który się ubiegali, zaakceptował dwóch członków rodziny, nie trzech. Proces rozpoczął się więc od nowa. Teraz jednak nabiera konkretnych form. Przyjmują już szczepionki, spotkania w ambasadzie są coraz liczniejsze, niecierpliwie liczymy dni, kiedy dostaną bilet w ręce. Tam będą mieli prawo do pracy i normalnego życia. Będą też bezpieczni, z dala od rodziny, która chciała ich zabić. Żałuję bardzo, że nie możecie ich poznać, bo poprzez list nie jestem w stanie przekazać godności, którą w sobie noszą, wiary i nadziei. I jeszcze jedno – taka wzajemna miłość jaką oni do siebie maja wprawia mnie w osłupienie. Jej mąż powiedział do nas ostatnio „Modlę się za mą żonę codziennie, aby była dobrym człowiekiem. Chciałbym jej dać wszystko i zrobić dla niej wszystko, bo ona opuściła dla mnie wszystko”. Ostatnio świętowaliśmy jej urodziny. W tym czasie także gościliśmy rodzinę Cecylii ze Szwajcarii. Wszyscy więc byliśmy w naszym domu. Na zakończenie jej mąż powiedział „Chciałem Wam wszystkim powiedzieć, że my jesteśmy tutaj całkiem sami. Nasza rodzina jest daleko i często nawet nie możemy się z nią skontaktować. Wy jesteście naszą pełnoprawną rodziną”. Wtedy zrozumiałam też pewną unikalność naszej misji – być jak rodzina. Trochę jak rodzina zastępcza, bo ta rodowita albo ich nie akceptuje, albo jej nie mają, albo po prostu jesteśmy jednymi z tych, którzy traktują ich z godnością. Czasem ci ludzie sami nas znajdują, jak kilka dni temu zaczepiła mnie jedna kobieta pod kościołem (w ogóle nas nie znając) i pierwsze, co powiedziała to następujące słowa: Jestem tutaj sama z dwójką dzieci od dwóch miesięcy. Jestem tutaj całkowicie sama, ale w końcu wolna od mego męża, który mnie torturował. Proszę, przyjdźcie do mnie, nie mam tu nikogo.

Ja żyję ...


W ostatnim czasie gościliśmy też w naszym domu Afrykankę, która poprosiła nas o możliwość zostania w naszym domu i modlitwy przez trzy dni. My więc miałyśmy swój plan dnia, ona natomiast ciągle pozostawała na modlitwie. Wieczorami jednak dzieliła się z nami swoją historią, o tym, jakie życie było w Afryce, o walce o prawa kobiet, a w końcu o groźbach i niebezpieczeństwie, które groziło jej rodzinie z powodu ich pracy na rzecz kobiet. Są już tutaj cztery lata! Opowiedziała nam tyle historii, w których ona i jej rodzina zostali ocaleni w różny sposób. Może kiedyś napiszę Wam o niej więcej :) W niej widzę życie. I cóż to jest za życie, które rodzi się na przekór codziennemu strachowi i niepewności, nieznajomości dnia przyszłego! Można byłoby tylko płakać. Czym wiec jest życie, które ŻYJE? Czym jest prawdziwe życie silniejsze niż śmierć, którą chciano im zadać? Czym jest życie? Ta zdolność do tworzenia, marzenia, śmiania się i wciąż kochania? Jak to możliwe, że ono wciąż się rodzi w sercach tych ludzi? I jeśli jakoś po ludzku, tak jak to mówią w przysłowiu „na chłopski rozum” chciałabym to sobie wytłumaczyć, to jest to dla mnie jak z martwych wstanie... 

Znowu razem


Rodzina Cecile z zaprzyjaźnioną francuską rodziną
W tym liście dużo piszę o rodzinie. Tak się złożyło, że ciągle ten temat tutaj powracał. Może to też za sprawą rodziny Cecylii ze Szwajcarii - Robert, Marie Claire, Viviane i Aurelien, którzy przyjechali tutaj odwiedzić swą córkę. Nasza Cecile miała nieco czasu, aby spędzić go tylko z nimi, potem jednak jej rodzina przychodziła do nas codziennie, poznając naszą dzielnicę, ludzi, bawiąc się z dziećmi, modląc się z nami i jedząc. To było dla nich ogromne wydarzenie -zobaczyć swą córkę tutaj po 8 miesiącach! To niezwykłe, jak rodzina może być wielką mocą, jak bardzo może nas kształtować, ale jakim też może być trudem, jaki ból może przekazać. Można dzieciom przekazać błogosławieństwo i przekleństwo. Więzy krwi są tak silne, że nawet jeśli nie chcemy, wpływają na nasze życie. Powyższe jednak przykłady pokazują mi, że można żyć innym życiem, nie trzeba powtarzać tych samych błędów, jest inna możliwość. Dbać o swoje życie teraz to inwestować w przyszłe dobro swej rodziny.

Nic, nie musisz mówić nic

Wizyta w Saint Louis Hospital

 Teraz przeniosę Was znów do innego świata, jak my to już zwykłyśmy robić tutaj, w Bangkoku. W tym liście chciałam też wspomnieć o naszym kolejnym apostolacie, a mianowicie o wizytach w szpitalu. Zazwyczaj odwiedzamy osoby starsze, niektóre z nich w ogóle nie mówią, często podpięte do rurek, które pozwalają odciągać ślinę itp. To prawda, że dla nich, jest to miejsce czekania na śmierć. Są też tacy, którzy mają się nieco lepiej, z nimi wiec możemy rozmawiać. Nie są to długie wizyty, bo długa wizyta dla wielu z nich byłaby trudna do zniesienia z powodów zdrowotnych. Zastanawiałam się kiedyś, co można dać komuś, kto ma jedzenie (bo w szpitalu je otrzymują), ma miejsce do spania, ale wielu z nich nie może się poruszać, mówić albo słyszeć. Jesteśmy więc, patrzymy w oczy, trzymamy za ręce, często śpiewamy; jeśli wiemy, że są chrześcijanami, modlimy się. Zdarza się wtedy, że z ich oczu płyną łzy. Chciałam napisać Wam krótko o jednej z osób, które odwiedzamy, o mężczyźnie o imieniu Wira. Jest to dość nietypowa relacja. Początkowo wyglądało to tak, że zaglądałyśmy tylko na chwile. Starałyśmy się
Saint Louis Hospital
prowadzić rozmowę, ale Wira nie był dość rozmowny, zawsze jednak uśmiechał się szeroko, gdy nas widział. Od pewnego czasu zaczęłyśmy spotykać go na korytarzu oglądającego telewizję, brałyśmy więc krzesła i dosiadałyśmy się do niego. Próbowałyśmy zadawać mu pytania, ale był bardzo oszczędny w słowach. Marie Celeste zapytała go raz, o co nas chciałby zapytać. On wtedy popatrzył nam prosto w oczy, uśmiechnął się i zamiast zadać pytanie powiedział, bardzo się cieszę, że do mnie przychodzicie. Od tego czasu wiemy, że nawet jeśli nie jest zbyt rozmowny, to czeka na te nasze wizyty. 

 To jest właśnie Naa


Naa
  Nie wiem, jak długie listy jesteście w stanie czytać :) Toteż, aby nie przytłoczyć Was nadmiarem, dziś przekazuję tę część mej misji, tym razem pomijając moje sąsiedztwo, o którym można napisać cały, kolejny długi list. Jedynie wspomnę o Naa, ponieważ parę osób, pytało mnie o nią. Pisałam o niej nieco w mym pierwszym liście. U niej jednak sprawy zmieniają się tak szybko, że nigdy nie jestem pewna, czy już na pewno mogę coś napisać, bo pewności co do tego czy to jest na stałe, czy na chwilę mieć nie mogę. W każdym razie, dziecko ma się dobrze. Ona sama natomiast nie wie jeszcze, co zrobi ze swym życiem. Pamiętajcie więc o niej.

Dziękuję


Po raz kolejny dziękuję za listy. Nie możecie sobie nawet wyobrazić jak zawsze biegnę do skrzynki otwierając listy z drżącymi rękoma :) Jesteście moją siłą :) Dziękuję za pamięć i modlitwę. Nosząc Was w sercu i pamięci ślę pozdrowienia.

Iwona